25-10-2006 14:42
Igory??
W działach: Takie tam o muzyce | Odsłony: 0
Nie, nie o Igorach będzie to wpis, choć początkowo miał być. Nie będzie też o Piątym Elefancie, choć muszę przyznać, że...Igory rządzą :D
Wpis ten będzie o płycie, która wpadła ostatnio w moje łapki.
ROMAN PUCHOWSKI – ”SIMPLY”
Romek Puchowski to czołówka polskiego bluesa, muzyki tak pięknej a tak niedocenianej. Jego najnowsza płyta zatytuowana po prostu Simply jest potwierdzeniem moich słów. Nagrana w dwa dni sesja z Tczewa zawiera 14 akustycznych kawałków, łącznie trwających 51 minut.
Płyta rozpoczyna się akustyczną Barbą, która brzmi (jak zresztą cała płyta) jak gdyby grał ja stary bluseman z Delty Missisipi. Szczególną uwage przykuwają standardy Roberta Johnsona Come On In My Kitchen czy Kindhearted Women Blues, którym Puchowski nadaje nowy wymiar, tak śpiewem, lekko zachrypniętym i trochę znudzonym, ale i grą na swym dobro. Największą perełką jest dla mnie jednak Motherlees Childs Have a hard Time, zagrane z niesamowitym ”feelingiem”. Album kończy utwór dedykowany Marianowi Stantejskiemu, osobie, której tczewskie środowisko muzyczne wiele zawdzięcza. Podsumowując cała płyta utrzymana jest w zbliżonym, powolnym tempie i aż prosi się o to by chwycić harmonijkę i zargać wspólnie z muzykiem. Co tu dużo pisać, świetna płyta, której żadna z 51 minut nie nudzi. Polecam każdemu :)
----------------------
Ps. Igory i tak rządzą, wasza fafkawość ;)
Wpis ten będzie o płycie, która wpadła ostatnio w moje łapki.
ROMAN PUCHOWSKI – ”SIMPLY”
Romek Puchowski to czołówka polskiego bluesa, muzyki tak pięknej a tak niedocenianej. Jego najnowsza płyta zatytuowana po prostu Simply jest potwierdzeniem moich słów. Nagrana w dwa dni sesja z Tczewa zawiera 14 akustycznych kawałków, łącznie trwających 51 minut.
Płyta rozpoczyna się akustyczną Barbą, która brzmi (jak zresztą cała płyta) jak gdyby grał ja stary bluseman z Delty Missisipi. Szczególną uwage przykuwają standardy Roberta Johnsona Come On In My Kitchen czy Kindhearted Women Blues, którym Puchowski nadaje nowy wymiar, tak śpiewem, lekko zachrypniętym i trochę znudzonym, ale i grą na swym dobro. Największą perełką jest dla mnie jednak Motherlees Childs Have a hard Time, zagrane z niesamowitym ”feelingiem”. Album kończy utwór dedykowany Marianowi Stantejskiemu, osobie, której tczewskie środowisko muzyczne wiele zawdzięcza. Podsumowując cała płyta utrzymana jest w zbliżonym, powolnym tempie i aż prosi się o to by chwycić harmonijkę i zargać wspólnie z muzykiem. Co tu dużo pisać, świetna płyta, której żadna z 51 minut nie nudzi. Polecam każdemu :)
----------------------
Ps. Igory i tak rządzą, wasza fafkawość ;)